Cykl Untilted Film Stills (w różnych wersjach językowych tytułu - чтобы поддерживать разговор - jakkolwiek użycie języka węgierskiego raczej nie przysparza klikbajtów...), w ramach którego pokazuję tutaj zdjęcia mojego ojca Eugeniusza Wilczyka, zawiera kadry nigdy przez niego nie powiększane. Trafiłem na nie podczas skanowania archiwum, a znajdowały się one w różnych grupach negatywów, w nieopisanych zwykle kopertach. Sądząc po strojach i fryzurach, klisze naświetlone zostały w latach sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych, prawdopodobnie przy okazji (końcówki filmów) lub obok realizowanych przez niego zleceń. Pamiętam, że ojciec z dużą rezerwą mówił o fotografowaniu ludzi i raczej unikał takich sytuacji, tymczasem wychodziło mu to całkiem nieźle (eufemizm) i szkoda, że z tych kadrów nie zrobił użytku. Być może nie oglądał ich wtedy zbyt uważnie (nie sporządzał nigdy stykówek), być może nie miał dystansu do rejestrowanych okoliczności lub wydawały mu się błahe? Pamiętam, że w 1989 roku (rok przed śmiercią) przez kilka miesięcy wertował swoje archiwum (przy okazji narobił w nim straszliwego bałaganu), wybierając kadry, które miały być podsumowaniem jego fotograficznej działalności, ale w tej grupie nie znalazło się żadne z prezentowanych teraz przeze mnie zdjęć.
Oczywiście patrzę na to wszystko z pewną nadświadomością historyczną (a zarazem też wizualną), z perspektywy pięciu, sześciu dekad, więc jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Wiem, co międzyczasie wydarzyło się w europejskiej czy światowej fotografii, jak wykorzystywano to medium w działaniach o artystycznym charakterze. Ponieważ zeskanowałem prawie wszystkie negatywy (zostało mi nie więcej, niż 30 pergaminów z małym obrazkiem, które prostują się przyłożone wielkoformatowymi albumami), widzę jak wiele nas łączy/łączyło, a nasze relacje wcale nie były proste (eufemizm). Tym bardziej ze zdumieniem, a także ze wzruszeniem, odkrywam wyraźne powinowactwa wizualne, wspólną predylekcję do pewnych rozwiązań kompozycyjnych, skłonność do sarkazmu czy ironii, a także pewien rodzaj empatii względem - nazwijmy to tak roboczo - ofiar realnego. Lektura kadrów ojca nie jest bezbolesna... I tu może pojawić się problem z recepcją zdjęć Eugeniusza, a od jakiegoś czasu myślę o ich prezentacji w tradycyjnej książkowej formie, ponieważ współczesny model (nie bójmy się tego słowa) konsumpcji obrazów fotograficznych, nastawiony jest na ich zapowanie, a nie kontemplację.